Programy jednego autora i stracone szanse
Po raz pierwszy na łamach tego bloga mam zamiar zająć się użytecznością oprogramowania. Aplikacje desktopowe stanowią ułamek moich zainteresowań zawodowych, ale to też jest obszar, który bywa zaniedbywany znacznie bardziej niż strony WWW. Większość serwisów internetowych przechodzi redesign co kilka lat. Aplikacje często zmieniają tylko skórkę. Rewolucje takie jak kompletna przeróbka MS Office zdarzają się rzadko.
Drugi i ważniejszy powód jest taki, że omówić chcę trzy polskie programy, z których swego czasu bardzo dużo korzystałem. Miały niesamowite funkcje, z których część dotąd jest unikalna na rynku. Zabiła je jednak kwestia UX i UI. Potwornego interfejsu, który w końcu sprawił, że przestałem z nich korzystać.
Cechą wspólną było to, że każdy z nich ma jednego autora. W każdym przypadku jest to pasjonat, który przy pomocy programu rozwiązuje swój własny problem i który takiego programu jest głównym użytkownikiem.
W czym to przeszkadza? I na co cierpią programy jednego autora?
- „featuritis” w stopniu podręcznikowym: zbyt wiele funkcji, bez ustalonej hierarchii, bez zarządzania wymaganiami.
- pogmatwana architektura informacji: zagnieżdżenia menu, brak skrótów, niezrozumiałe nazewnictwo.
- „programistyczne” podejście do interfejsu: standardowe kontrolki, realizowanie wszystkiego w jeden sposób, nawet jeśli to nie ma sensu, uzasadnianie decyzji ograniczeniami platformy.
- równie pogmatwane systemy pomocy lub ich brak.
- przekonanie autora, że program jest tak naprawdę OK, tylko trzeba się go nauczyć.
Wszystkie te programy miały wielką szansę. Były w pewnym momencie unikatowe: jeden na światowym, dwa na polskim rynku, ale dziś już mało kto z nich korzysta. I powoli sobie umierają.
No, a teraz same programy:
- SuperMemo w wersji profesjonalnej, wywodzącej się od SM98, następnie kolejne edycje, aż do SuperMemo 2008. (Dla jasności, program nie ma wiele wspólnego z obecnym w sklepach SuperMemo UX).
- Pajączek
- ePortfel
Opiszę je w kolejnych artykułach. Pokażę jakie popełniono błędy, gdzie myślenie autora wywiodło go na manowce i jak można było taki program uratować.
Podobne artykuły:
Być może zainteresują Cię następujące artykuły:
- Badania, projektowanie i logika: menu wstążki w Windows 8
- Małe a cieszy, czyli gdzie umieszczać adres strony?
- Skrajnie nieużyteczne serwisy, których jednak używamy
- Magia interfejsu na siódmym spotkaniu UX Book Club
- Najkrótszy dzień, ale o użyteczności sporo
Zapisz się na kanał RSS bloga i dołącz do ponad 1500 czytelników RSS.
5 grudnia 2010 14:11
Nie zgodził bym się do końca że to kwestia posiadania jednego autora. Owszem, jeśli tworzy się program samemu koniecznie i bezwzględnie trzeba uzyskać opinię kilku „zwykłych” ludzi na temat interfejsu i zastosować się do niej (o czym informatycy lubią często zapominać). Jednakże wielkie kolosy tworzone przez rzesze programistów potrafią być równie nieużyteczne i nieczytelne. Patrz np. Visual Studio. Nie znam drugiego równie nieprzyjemnego w użyciu programu i zawsze mnie coś bierze kiedy jestem zmuszony z niego skorzystać. Ma zdecydowanie przerośnięty interfejs z miliardem nieprzydatnych funkcji, niejasne komunikaty o błędach i wiele innych wad. A z pewnością nie jest dziełem jednego człowieka ;).
20 grudnia 2010 14:54
Czekam kolejne artykuły z serii! Mając podobne zdanie, bardzo jestem ciekaw Twoich wniosków?